poniedziałek, 9 listopada 2015

Powiedz to jeszcze raz..../One-shot #2

OD AUTORKI: 
Napisałam kolejnego one-shota, z dumą stwierdzam, że pracowałam nad nim 3 miesiące. Nie jest to zbyt długo, więc nie jest tak źle. Jak już pewnie zauważyliście usunęłam resztę postów, więc można powiedzieć, że zaczynam od zera. Mam nadzieję, że spodoba Wam się moja kolejna krótka historia i więcej osób skomentuje, niż poprzednio :* 



Chłopak unosi powieki, uważnie rozglądając się za swym przyjacielem - Morim.
- Mori! - woła przez chwilę, siadając na miękkim materacu. Uśmiecha się szeroko widząc jak czarno-brązowy owczarek niemiecki wskakuje mu na łóżko - Jesteś - głaszcze go delikatnie po idealnie wystrzyżonym futerku. Mały szczeniaczek liże jego wyciągniętą rękę.

Po porannych pieszczotach, lekko zrzuca zwierzątko z łóżka, samemu z niego wstając. Przeciąga się, rozprostowując plecy i napinające wszystkie mięśnie. Osiemnastolatek podchodzi do szafki z ubraniami by wybrać dla siebie jakikolwiek zestaw do szkoły. Naciąga na siebie trochę wytarte dżinsowe, sięgające mu do kolan spodenki i sprany zielony podkoszulek. Rękami przeczesuje swoje włosy, które po nocy wyglądają niezbyt dobrze. Uśmiecha się do swojego odbicia w lustrze i zbiera z podłogi, czarny plecak.
Razem z Morim w szybkim tempie zbiegają z drugiego piętra, do kuchni. Wita swoją rodzicielkę, całusem w policzek. Pośpiesznie zabiera jednego banana i kanapkę, ubierając ciemnozielone trampki.
- Nie zapomniałeś o czymś? - pyta jego mama, machając mu przed oczami jego okularami. Chłopak odwraca się, zabiera rzecz i wkłada ją na nos. Lekko machając do rodzicielki, wychodzi z domu, ówcześnie zgarniając z szafki, deskorolkę.

Dziewczyna delikatnie wstaje ze swojego dużego łoża. Przeczesuje długie włosy i ziewając przeciągle, zmierza do ogromnej białej szafy. Z zamkniętymi oczami, wybiera dla siebie strój, składający się z czerwonego topu, beżowych spodenek i czarnych Vans'ów. Drewnianą szczotką rozczesuje włosy, a po chwili zbiera z krzesła biało-szarą torbę.
Szybko zbiega ze schodów, zgarniając z półki jabłko i praktycznie wylatuje z domu. Przez swoje roztargnienie i spoczywające na jej nosie czarne okulary przeciwsłoneczne, nie widzi idącego po drodze chłopaka.
Osiemnastolatka wpada w niego z impetem, powalając go na ziemię.

- Jak łazisz pokra... - przerywa spoglądając w jego oczy. Jest trochę zdenerwowana, lecz złość znika, a zastępuje je nieoczekiwane zaskoczenie. Chłopak uśmiecha się widząc jej zawstydzenie - Przepraszam - duka.
- Nie ma sprawy, ale czy możesz ze mnie zejść? - pyta towarzysz, poprawiając okulary. Dziewczyna reaguje, niemal od razu, wstając z chłopaka. Podaje mu rękę, ukazując szereg białych zębów. Zbiera swoją torbę, która pod wpływem upadku, wyswobodziła się z jej uścisku. Lekko otrzepuje swoją własność, nieśmiało spoglądając na stojącego obok niej osiemnastolatka.
- Jestem Kim - wyciąga ku niemu rękę. Chłopak delikatnie podnosi dłoń dziewczyny, całując ją. Onieśmielona Kim, stara się ukryć zdziwienie i wstępujące na jej policzki czerwone rumieńce, promiennym uśmiechem. Chłopak odwzajemnia jej gest, puszczając do niej oczko.
- Jerry.

**-**

Blondynka rzuca w chłopaka doniczką. Jest bardzo zdenerwowana, dosłownie widać jak kipie z niej złość.
- Jerry! Ty matole! - wrzeszczy na pół miasta, gdy po raz kolejny osiemnastolatek wylewa na nią, wiadro zimnej wody.
- Też cię kocham, Kimmy! - odpowiada jej, uśmiechając się łobuzersko. Podchodzi do dziewczyny i lekko obejmuje ją w talii - No już, nie gniewaj się - mruczy do jej ucha.
- I to ma być podryw? - pyta Kim, unosząc jedną brew do góry. Zarzuca ręce na jego szyję. Chłopak śmieje się lekko, na co dostaje od dziewczyny w brzuch.
- Teraz to już zrezygnowałem z podrywania ciebie, wiesz? - odpowiada jej, rozmasowywując bolące miejsce.
- Wielka szkoda, chyba będę płakać - śmieje się, ściągając spodenki i bluzkę. Podchodzi do leżaka, w celu poopalania się. Zakłada na nos okulary i chwyta w ręce krem.
- Pomóc ci? - słyszy jego głos.
- Dziękuję, ale poradzę sobie sama - odpowiada.
- Idiotka - szepcze co nie uchodzi uwadze blondynki. Cicho podchodzi do niego i popycha w stronę basenu.
- Ciota - rzuca, gdy chłopak wyłania się z wody. Wpatruje się w nią jak w obrazek.
- Jesteś bardzo śliczna, Kimmy - szepcze, rozmarzonym tonem. Uśmiecha się do niej szeroko, wychodząc z basenu.
- Dzięki, ty też jesteś bardzo przystojny - mówi, podchodząc do niego. Stoją od siebie kilka kroków. Chłopak widząc dobrze znany mu błysk w jej orzechowych oczach, pada na kolana przed blond pięknością.
- Kocham cię Kimmi - wypowiada, wyczekująco patrząc na Crawford. Dziewczyna również upada na kolana, tuż przed nim.
- Też cię kocham Jerri - odpowiada, wtulając się w jego nagi tors. Zaciąga się zapachem Martineza, z całych sił przytulając się do niego. Chłopak wtula twarz w jej wilgotne, złote włosy. Ramionami otula jej szczupłą talię, zamykając jej ciało w żelaznym uścisku. Po kilku sekundach dwójka wybucha śmiechem, gdyż wreszcie nauczyli się ról do przedstawienia.
- Powiedz to jeszcze raz - słyszy jej słodki głos. Osiemnastolatek uśmiecha się.
- Kocham cię, Kimmy - mówi, spoglądając w jej piękne oczy. Dziewczyna tonie w ciemnym blasku jego spojrzenia. Po chwili milczenia, czarnowłosy delikatnie całuje jej mokry policzek.

**-**

Kimberly biegnie tak szybko jak tylko może. Boi się i to okropnie, lecz nie może pozwolić sobie na odpoczynek. Ktoś biegnie za nią. Blondynka ma już tego dość, ale wie, że gdy zwolni szalony mężczyzna złapie ją i zrobi z nią to co będzie mu się żywnie podobało.
Ucieka jeszcze chwilę, aż w końcu upada przez wystający korzeń. Prześladowca dopada ją i wpycha w gęste krzaki. Kimberly już to kiedyś widziała w filmach, które oglądała w swoim pokoju, wtulona w Jerry'ego. Teraz psychopata po prostu, bez żadnych świadków, ją zgwałci.
Gdy praktycznie to co zakłada blondynka ma się wypełnić, słyszy uderzenie, a po chwili widzi jak jej oprawca z hukiem spada na ziemie, obok niej. Przerażony wzrok przenosi z mężczyzny, na swojego wybawcę. Osiemnastolatek uklęka przy trzęsącej się Crawford. Natychmiastowo zdejmuje bluzę, otulając nią kruche ciało Kim. Następnie delikatnie bierze ją na ręce, przytulając do siebie. Dopiero w jego bezpiecznych ramionach dziewczyna wybucha płaczem, mocniej ściskając go z podkoszulek. Spogląda mu w oczy z miłością i wdzięcznością.
- Jerry, proszę.. Obiecaj mi - szepcze przez łzy. Wyciera rękawem mokre policzki, lekko się uśmiechając.
- Obiecuję, że już nigdy, cię nie zostawię...

**-**

Brunetka z zadowoleniem patrzy w jego oczy. Ma plan. Jest doskonały. Wie co robi, wie, że gdy jej plan się spełni złamie mu serce. Nie obchodzi ją to. Chce mu tylko zadać ból. Oto jej głównie chodzi.
Dotyka jego policzka, stając lekko na palcach.
- To koniec Jerry - mówi to tak bardzo spokojnie, jakby chciała mu powiedzieć, że dostał kozę i musi zostać po lekcjach.
- Co? - jąka, nie wierząc w to co właśnie usłyszał. Z niedowierzaniem patrzy na nią. Jest zaskoczony, a do tego, jego serce rozpada się na miliony kawałeczków.
- To co słyszałeś, Martinez. To koniec, nie kocham cię - wypowiada po raz drugi, szyderczo się śmiejąc.
Idąca szkolnym korytarzem Crawford, widzi zaistniałą sytuację. Krew w jej żyłach buzuje, a ona ma nieodpartą ochotę przetrącenia buźki, byłej dziewczynie Jerry'ego.
Po chwili do jej głowy wpada idealny plan. Cicho skrada się do dwójki nastolatków, którzy zdążyli być już w centrum zainteresowania. Gdy jest w odpowiedniej odległości, kopniakiem z pół obrotu przewraca brunetkę na ziemię. Wykręca jej ręce, zawiązując je z tyłu pleców. Od woźnego zabiera brudną szmatkę, wkładając ją do ust dziewczynie. Z wielkim uśmiechem na ustach, siada na osiemnastolatce, patrząc jej w oczy z wyższością.
- Żryj szmaty, Grace!
Większość uczniów, którzy przypatrywali się tej bójce, wydaje z siebie szaleńcze okrzyki i wiwaty. Klaszczą w ręce, szydząc z leżącej na ziemi, Parkins, szkolnej królowej, która spadła ze swojego tronu z wielkim hukiem.
Blondynka wstaje, zbierając swoją torbę. Opiekuńczym spojrzeniem wyszukuje Jerry'ego. Gdy wreszcie zauważa jego czarną czuprynę, szybko podąża w jego stronę. Chłopak wciąż na policzkach ma łzy, które błyszczą się lekko niczym rosa. Kimberly ociera jego twarz, mocno obejmując go za szyję.
- Już dobrze Jerry - mruczy, uspokajającym tonem niczym stroskana matka - Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić.
Martinez odchyla od siebie Crawford, patrząc w jej oczy z wdzięcznością. Zimnymi wargami, czule muska jej czoło, wdychając kwiatowy zapach jej włosów.
- Dziękuję Kimmy.

**-**

Staruszka siedzi w bujanym fotelu i czyta już zniszczoną książkę. Z uśmiechem na swych zmęczonych ustach, przewraca białe stronice. Każdej z kilkuset stron poświęca dużo uwagi, przypominając sobie wszystkie wspomnienia, związane z cudownymi wydarzeniami, przygodami czy historiami. Każde zdjęcie, zapisane słowo, tworzy odrębne i tak bardzo różne opowiadanie, że nawet największa księga nie mogłaby ich wszystkich tam pomieścić. Albowiem ich historia zawiera więcej niż kilka wymownych gestów, uroczych spojrzeń czy niespodziewanych dialogów. To życie, które nieustannie trwa, zapisując kolejne sekundy w kartach historii. Ich życie, tak niesamowicie różne, inne, nie banalne i oryginalne na swój sposób. Odegrali w swoich światach ważne role, będące własnymi przeciwnościami i identycznymi sytuacjami. To oni – Kimberly Crawford i Jerry Martinez.
Kobieta zamyka książkę, a jej spojrzenie spoczywa na drewnianym oknie. Duży, rozłożysty parapet z widokiem na plażę i kawałek miasta. To było ich ulubione miejsce, w którym zawsze dzielili się swoimi przeżyciami, a teraz pozostało po tym tylko kilka wyprutych oliwkowych i liliowych poduszek, stara poszwa z brązowymi znakami, dwa pluszowe misie bez prawego oka oraz lewej łapki, kupki okruszków po zbożowych batonikach z pobliskiego sklepiku i jedna plama po owocowym soku, którego za żadne skarby, nie dało się zmyć.
Staruszka zamyka oczy, a z nich po kolei wypływają małe stróżki łez.
- To ostatnia rzecz jaka mi po nim została - szepcze na ucho wiatru, wycierając słoną ciecz. Jednak z uśmiechem bierze do ręki małe zawiniątko. Otwiera je i przytula drobną kremową owieczkę. Patrzy na obraz jego podobizny, a serce ma ochotę krzyczeć. Usta poruszają się tylko lekko.
- Nawet gdy cię nie ma, wciąż tęsknię. Codziennie tak samo, a możliwe, że jeszcze bardziej - zamyka oczy, wydając z siebie ostatnie westchnie. Na jej zmęczonych ustach, gości uśmiech.



Jedno spotkanie może zmienić bieg wydarzeń. Ich spotkanie zmieniło wszystko...



czwartek, 23 lipca 2015

Nigdy cię nie opuszczę..../One-shot

          Blondynka od dłuższego czasu rozgląda się za brązową czupryną swojego chłopaka. Nigdzie nie może go dostrzec, a minuty wciąż mijają. Dziewczyna powoli traci cierpliwość. Wie jaki jest, ale żeby spóźniać się, aż tyle. W jej mniemaniu jest to wręcz nie do pomyślenia.
- Wiedziałam, że tak będzie - mruczy pod nosem, zakładając torebkę na ramieniu i wstając z zielonej ławeczki. Niespodziewanie ktoś zasłania jej oczy. Wystraszona łapie napastnika za rękę i przerzuca przez ramię. Dopiero gdy widzi kogo zaatakowała, na jej policzki wstępują rumieńce.
- Jack! - uśmiecha się do niego, pomagając mu wstać. - Jejku, bardzo cię przepraszam - otrzepuje ubranie szatyna z liści. Ten tylko śmieje się lekko z zadowoleniem, łapiąc jej ręce.
- Nic się nie stało, Kim - wystawia rząd białych zębów, na co dwudziestolatka przygryza dolną wargę. Zawsze tak robi, albowiem on tak na nią działa.
- Spóźniłeś się - przypomina mu po chwili. Jack drapie się po głowie, myśląc nad odpowiedzią.
- Wiem, ale chciałem dopracować naszą rocznicową randkę by była perfekcyjna - odpowiada.
- Jack, przecież wiesz, że dla mnie idealną randką było by nawet siedzenie na dachu i wycie do księżyca - chłopak śmieje się na jej słowa - wystarczy, żebym była z tobą. - splata ich palce razem.
- Następnym razem zabiorę cię na taką właśnie randkę - mówi, wskazując, w którym kierunku mają się udać. Crawford tylko śmieje się wystawiając mu język.
          Idą przez kolorową alejkę nic nie mówiąc. Tylko od czasu do czasu wymieniają krótkie spojrzenia. Blondynka zastanawia się co takiego chłopak wymyślił na ich rocznicę. W końcu już spotykają się pięć lat. Stawia na kino bądź kolację u Filla - takie standardowe randki, właśnie tam się odbywają. Nie wie tylko, że ich randka będzie najbardziej niesamowitą, tajemniczą i cudowną randką jaką kiedykolwiek przeżyła.
          Gdy wreszcie wychodzą z parku przed wejściem stoi czarna karoca z zaprzeczonymi czterema białymi końmi. Koło pojazdu stoi mężczyzna, który posłuży im jako szofer na dzisiejszy wieczór. Kim oniemiała na ten widok, a Jack tylko się uśmiechnął, w nadziei, że reszta randki również spodoba się Crawford. Oboje wsiadają do czarnej karocy i czekają na przejażdżkę. Najpierw jadą przez park rozrywki, potem przez rynek miasta, a na końcu zatrzymują się przy rzece. Dwudziestolatek, jak na dżentelmena przystało, wychodząc podaje rękę Kim i razem przeprawiają się przez most usiany różami i świeczkami. Towarzyszy im jedynie ballada świerszczy i szum wody. Po drugiej stronie mostu znajduję się długi korytarz ułożony z samych jasno zielonych żywopłotów. Blondynka ze łzami w oczach, przygląda się cudom jakie stworzył dla niej Brewer. Gdy wychodzą, Jack odsuwa zasłonę z bluszczu, ukazując zaciszną kotlinę, do której nie ma dostępu, ani jeden promyk słońca. Światło dają jedynie świeczki położone we wszystkich miejscach. Koło jeziora znajduje się stolik z dwoma krzesłami i jedzeniem. Gestem ręki brunet zaprasza Kim do stolika. Odsuwa jej krzesło, a następnie sam siada na przeciwko. Dziewczyna jest w niemałym szoku. Nie potrafi nic powiedzieć, co wywołuje jeszcze szerszy uśmiech na jego twarzy.
          Po skończonym posiłku wstają i wychodzą z kotliny. Wolnym krokiem idą przez wydeptaną ścieżkę. Blondynka tuli się do jego ramienia, a brunet obejmuje ją w talii. Gdy docierają do małej plaży, chłopak zatrzymuje się spoglądając na Crawford.
- Ściągaj buty - mówi, ściągając swoje. Kim nie zaprzeczając zdejmuje czerwone szpilki, rzucając je w kępę trawy. Z uśmiechem bierze jego rękę w swoją, spacerując po plaży w blasku zachodzącego słońca. Jack prowadzi ją jeszcze kilka metrów, w końcu zatrzymując się i zawiązując blondynce oczy.
- Jack, co ty robisz? - pyta.
- Zaufaj mi - szepcze, ujmując jej delikatną dłoń. Po kilku minutach dochodzą do miejsca, w którym znajduje się ostatnia część randki. Zdejmuje opaskę Kim, a ta widzi ułożone serce z płatków czerwonych róż. Jest dość duże więc ją wprowadza do środka. Brewer sięga po kwiaty, dając je Crawford.
- Jesteś najcudowniejszą kobietą, jaką spotkałem w całym swoim życiu. Nie potrafię opisać jakie szczęście mnie ogarnia, gdy mam cię przy sobie, gdy widzę twój uśmiech i gdy czuję twój dotyk. Kocham cię najbardziej na świecie, Kim.
- Jack, dzisiaj nie jestem w stanie powiedzieć jak bardzo jestem szczęśliwa mając cię przy sobie. Potrafisz rozświetlić każdy pochmurny dzień, rozweselić mnie gdy mam zły humor. Jesteś zawsze gdy cię potrzebuję. Kocham cię, Jack - odpowiada, ścierając pojedyncze łzy z policzków. On również ociera swoje. Mocno przytula ją do siebie. Obejmuje ją ramionami w talii, a ona jego szyję. Trwają tak kilka dobrych minut, gdy w końcu Jack odrywa się od niej.
- Stań proszę przy rzece, tyłem do mnie - szepcze jej do ucha, co blondynka wykonuje. Podchodzi do chłodnej wody, czując jej kropelki na gołych stopach. Brunet z zarośli wyjmuje duże pudło, z którego wyjmuje mniejsze. Z uśmiechem podchodzi do niej, klękając za nią na jedno kolano.
- Mogę się odwrócić? - pyta nieśmiało.
- Tak - wzdycha, patrząc w jej oczy. Jest zaskoczona.
- Kim, znamy się już od tylu lat. Tyle raz przeszliśmy, wycierpieliśmy, żebyśmy mogli w końcu być razem. I teraz już wiem, że jesteś tą, z którą chce spędzić resztę życia. Kimmy, czy zostaniesz na zawsze moją panią Brewer? - zapytuje, oczekując reakcji dwudziestolatki. Crawford nic nie mówiąc upada obok niego na kolana.
- Tak - szepcze, ledwo słyszalnie, przytulając go do siebie. Brunet z ulgą, przyciąga ją jeszcze bliżej. Gdy odrywa się od niej, bierze jej dłoń i wsuwa prześliczny pierścionek. Z uśmiechem przyciąga ja szybko do siebie i zatapia w jej ustach. Blondynka oddaje pocałunek, trzymając ręce na jego szyi. Całują się z pasją i pożądaniem. Po kilku minutach, Brewer odrywa się od Crawford, stykając ich czoła ze sobą.
- Nigdy cię nie zostawię, Kim - szepcze.
- I nigdy cię nie opuszczę, Jack....


•••*•••


One-shot wyszedł mi nawet, nawet. Nawiedziła mnie taka słodka wena...

Po pierwsze: Bardzo, ale to bardzo przepraszam, za niedodawanie postów, za lenistwo, za brak czasu, za wszystko.

Po drugie: Nie wiem co dalej z tym blogiem. Postanowiłam, że go zawieszę dożywotnio, ale jednak postanawiam go przerobić na taki one-shot'owy blog. Zamieszczać tu będę do czasu do czasu, jakiegoś one-shot'a o Kick'u, lub o jakiejś inne parze. Mogę zbierać prośby o to jakiego byście chciały dostać one-parta. Ale poprawne funkcjonowanie tego wszystkiego będzie dopiero później. Gdzieś w granicach połowy sierpnia.

Po trzecie: Blog dobił do ponad 2,5K wyświetleń. Dziękuję bardzo za poświęcony mi czas i za to, że wchodzicie. To mniej niż mój nowy blog, ale i tak się strasznie cieszę!
Po czwarte: Ten one-shot dedykuję LEXI E., dzięki której podjęłam taką decyzję. Kocham cię laska! :*

To chyba do zobaczenia!
Ciao! :*